niedziela, 25 grudnia 2011

Wesołych Świąt

 Mimo że nie jestem zagorzałą fanką chodzenia do kościoła, uwielbiam czas Świąt Bożego Narodzenia :)
 Wielu ludzi pyta mnie czy wierze w Boga? Tak wierzę, Bóg jest wszędzie -odpowiadam. Tym bardziej teraz gdy poswięcam duże ilośći wolnego czasu na studiowanie astrologii. Odnajduję coraz więcej odpowiedzi na pytanie kim, lub czym jest Bóg i co tak naprawdę jest ważne w każdej odnodze wiary na świecie. Jak można NIE wierzyć? Jesteśmy cząstką kosmosu, tylko małym mikroskopijnym jego wycinkiem. Jesteśmy z pewnością częscią wielkiego planu dojrzewania, dorastania, wznoszenia cząstki boskiej energii jaką otrzymaliśmy w chwili narodzin. I to właśnie, jest jakby najważniejszą częścią do zrozumienia w wierze.Nic nie dzieje się bez przyczyny, jesteśmy tutaj gdzie wybraliśmy być i z kim wybraliśmy być. Święta mówią o miłości i nie ważne w którym zakątku świata ta energia udziela się każdemu :) Merry Christmas z Southampton.

wtorek, 20 grudnia 2011

piątek, 16 grudnia 2011

Zmniejszona odległość


     Zadziwiające jak wielki jest świat a jak łatwo ludzie mogą się na nim spotkać.
Osiem lat temu nie przypuszczałabym że moje losy potoczą się w kierunku spotkania które choć nie będzie bezpośrednie to jednak wystarczająco bliskie żeby poczuć radość i ekscytację. Otóż na ostatnich zajęciach z rysunku profesor Michael Grimshaw zaskoczył mnie opowieścią o życiu jego bliskiego przyjaciela Luciana Freuda! Tak ! Znał go, bywał u niego, bywali w kafeteriach. Profesor opowiadał jak Lucian Freud pracował, mieszkał, jakie były jego relacje z dziecmi. Po zajęciach spędziłam z profesorem jeszcze kolejne półtorej godziny wsłuchując się w każde jego słowo. Uwielbiam obrazy Freuda z całą gamą kolorów jakich używa, sposobem wydobycia bryły i użycia pędzla, jego grube pociągnięcia tłustej niemal farby. Co ciekawe Lucian Freud gdy malował portret każdy jego fragment wykańczał zanim przeszedł do następnego. Np. malował oko do momentu w którym było skończone i tak poszerzał obraz kawałek po kawałku. Był bardzo pracowity i mimo ze miał na koncie fortunę , ciągle pracował, właściwie atelier było jego domem. Jak każdy artysta był również wiecznie niezadowolony ze swojej pracy, zdarzało mu się dzwonić do córki zalany łzami, roztrzęsiony bo obraz który malował „ było do niczego”. Szkoda że kolejne zajęcia z profesorem Grimshaw odbędą się dopiero po nowym roku, nie mogę się doczekać kolejnych opowieści!!

czwartek, 29 września 2011

Kilka słów od Salvadora


Ogladalam ostatnio fragment wywiadu z Dalim:

“W jaki sposób  przyczynił się Pan sztuce? Sztuce niczym absolutnie niczym. Ponieważ od zawsze mówiłem że jestem bardzo złym artystą. Ponieważ  jestem zbyt inteligentny żeby być dobrym malarzem. Żeby być dobrym malarzem trzeba być troszeczkę głupim . Z wyjątkiem Velazquez'a  który to jest geniuszem. Dzień w którym Dali maluje obraz tak  dobry  jak Velazquez albo Vermeer albo Raphael albo tworzy muzykę jak Mozart,  w następnym tygodniu umrze, tak więc wolę malować złe obrazy i  być żywy dłużej .” OLE!

wtorek, 16 sierpnia 2011

Paradoksalny Londyn


Wczoraj wybrałam się na wycieczkę do Londynu. Głównym zamierzeniem było zaczerpnąć świeżego powietrza w  The National Gallery.  Pośrednim zbadanie nastrojów po kryminalnych rozbojach w północnym Londynie.  Tego dnia wstałam wcześnie rano co w moim przypadku nie zdarza się zbyt często, może za wyjątkiem dni w których musze iść  na poranna zmianę do Ikei. Pierwszą rzeczą jaka zrobiłam było sprawdzenie biletów na pociąg on line. Ku mojemu zdziwieniu koszt dwustronnego biletu wynosił 11 funtów. Tydzień wcześniej trzeba było zapłacić 68 funtów. Przetarłam oczy i upewniłam się czy nie śnię. Tak … od razu pomyślałam ze to na pewno przez zamieszki nikt nie chce jechać do Londynu, wiec South West Train zmniejsza ceny, biorę! Jadę! Założyłam wiec czarne legginsy, białą bluzkę, moja ulubiona cekinową kamizelkę, i czerwony kapelusik, przejrzałam się w lustrze i pomyślałam – uroczo. W drodze na stacje nagle zobaczyłam przed sobą wielka szara chmurę i szybko zerknęłam do torebki. Jest! Nie zapomniałam, uff. Wybieranie się w podróż bez parasola będąc w Anglii nie jest najdoskonalszym pomysłem. Tak wiec zanim dotarłam do stacji legginsy ociekały  już woda a trampki zrobiły się jakieś cięższe. Cóż nie źle jak na początek pomyślałam i zakupiłam kubek gorącej cafe latte. Czekając na pociąg przeglądałam przewodnik po National Gallery który dostałam od mojego dobrego przyjaciela Mike’a pół roku  temu. Wreszcie doczekał się praktycznego użycia  podczas wybierania przeze mnie pierwszej trasy zwiedzania. Podróż do Londynu wynosiła 2h 35 min. I w zasadzie gdybym nie była przemoczona i zmarznięta byłaby o wiele przyjemniejsza. Wysiadłam na ostatniej stacji ,słynnym London Victoria. Oczy miałam szeroko otwarte ze zdziwienia…to niesamowite jak wielu ludzi podróżuje codziennie z tego bądź do tego miejsca. Pierwsza myśl jaka nasunęła mi się wtedy było o boże !jaki tłum. Stacja kolejowa jest połączona jest ze stacja metra wiec nie dość ze przyjezdni turyści to jeszcze gromadzi się tam polowa mieszkańców Londynu. Melonik prawie spadł mi z głowy gdy biegłam pomiędzy taksówkami i przechodniami aby w chwile później skacząc jak kózka przez kałuże znaleźć się  na najbliższm widocznym przystanku autobusowym. Zapytałam – którędy na Trafalgar Square? Autobus numer 24 dwa stanowiska dalej – usłyszałam z ust przystojnego afroamerykanina.  Zapłaciłam za bilet i już chwilę później witałam się z Big Benem podziwiając z zachwytem wspaniale budowle w Westminster Abbey. Po 15 minutach jazdy autobusem który częściej zatrzymywał się niż jechał wysiadłam na placu Trafalgar Square a mijając tłumy przechodniów mój wzrok przyciągnęły monstrualne lwy z brązu dumnie strzegące 55 metrowej  kolumny Nelsona.. Tłum tłum i jeszcze raz tłum, wycieczki, grupy przyjaciół , młodzieży , cale rodziny urządzały sobie piknik w tym jakże urzekającym miejscu rozkoszując się uroczym szumem wody tryskającej z dwóch położonych symetrycznie fontann. Gmach National  Gallery od frontu wydawał się zjawiskowy i majestatyczny, boski wręcz. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w kierunku ogromnych szerokich schodów prowadzących do wejścia. Z wielka ekscytacja,  stawiałam kolejne kroki przyglądając się architekturze miejsca…zawahałam się przygryzając wargi… czy nie powiadają że najlepsze zawsze zostawia się na koniec? Z uwagi na swój niecierpliwy temperament postanowiłam tym razem zrobić  cos zgodnie z książką. Wyjęłam przewodnik i  postanowiłam rozpocząć zwiedzanie od bocznego skrzydła Sainsbury które jak mniemałam miało mnie doprowadzić wnet do sal głównych.  Rozglądając się dookoła weszłam na drugie piętro galerii  do sali nr 10 w której  po środku ujrzałam obraz „Wenus i Mars" autorstwa Sandro Botticelli..i wpatrywałam się w niego analizując każdy szczegół i nawet nie wiem w którym momencie po policzkach popłynęły łzy. Czy wszystko w porządku ? Usłyszałam głos stojącej obok kobiety. Tak wszystko w porządku- odparłam-to nic,  po prostu się wzruszyłam.  Wzięłam dwa głębokie oddechy i ogarnięta  uczuciem ogromnej radości ekscytacji „zawieszałam” się nad kolejnymi pracami. Wdzięcznością było to co czułam, wdzięczność  dla ludzi którzy pamiętają i cenią to co tak nie materialne. Sztuka, w dobie społeczeństwa skoncentrowanego tylko na wzbogacaniu się i osiąganiu coraz to wyższego statusu majątkowego, społeczeństwa które tak usilnie odrzuca miłość szacunek i piękno jako jedyne i podstawowe wartości. Zarazem wielki żal za tych którym jakaś nie określona siła każe zabijać kraść i walczyć ze sobą. To właśnie w tym miejscu odniosłam się do północno-londyńskiego kilkudniowego dna jakie sięgnęło tyle setek młodych ludzi –wandali.  Paradoksalnie w mieście gdzie bogaty czy biedny, młody czy dorosły, wykształcony czy robotnik może przyjść usiąść na przepięknej skórzanej sofie i kontemplować Velazqueza czy Cezanne’a  ma miejsce akt nieludzkiego nie humanistycznego zrywu. W imię czego? Jeszcze raz nienawiści, podziałów. Zrobiło mi się słabo na samą myśl. Dlaczego tak często zastępujemy słowo wdzięczność na nie wdzięczność ?
 Później tego dnia gdy wróciłam do domu z wielkim entuzjazmem opowiadając o swoich doświadczeniach  i przemyśleniach zostałam najzwyczajniej  zgaszona przez współ lokatorów.
  Paulinko- powiedziałam- powinniście jechać i zobaczyć! to jest naprawdę niesamowite przeżycie, to jest nasza historia..historia człowieka od stuleci zapisana przez tych wielkich artystów. Artur mnie wyśmieje jak mu to zaproponuje- odpowiedziała -a ja pozostałam bez komentarza.

 Czy tak wychowuje się teraz młode pokolenie w Polsce? Gdzie są zajęcia z plastyki i muzyki? Dlaczego…wciąż pytam dlaczego nikt nie zwraca uwagi na absurdalna rzecz jaka zaistniała w obecnym szkolnictwie? Czy naprawdę nie potrzebujemy już sztuki i filozofii? Czy może po prostu poddajemy się prozie życia, będąc rozgoryczonym i sfrustrowanym, myśląc ze nie mamy już nic do przekazania następnym pokoleniom. Ze poza osiągnięciem samochodu domu i obszernego konta w banku nie potrzebujemy niczego więcej. A może czas najwyższy przewartościować  wartości które jak dotąd prowadzą tylko do tego że pewnej nocy lub dnia  to nasz dom będzie okradziony, samochód rozbity a ulice staną w ogniu.

piątek, 24 czerwca 2011

„Generalnie praca za granicą wiąże się z wyzwaniem, a szczególnie jeśli jesteś osobą która otwarcie wyraża swoją opinię”.



  Doświadczenia jakie udało mi się zebrać w ciągu ostatnich trzech lat doprowadziły mnie  do stwierdzenia iż  80 procent poznanych przez ten  okres czasu osób to: rasiści.  Niestety wbrew pozorom!  Z logicznego punktu widzenia  największa tolerancja dla odmiennej narodowości bądź koloru skóry powinna mieć miejsce w kraju na terenie którego mieszka największa ilość różnych kultur. Okazuje się że jest wprost przeciwnie. I nie mówię tu o otwartym szykanowaniu kogokolwiek bo jakby nie było pozory są zachowane, można jednak odczuć jak wielką antypatię posiadają rodowici mieszkańcy tej ziemi wobec innych. Najlepszym przykładem takiego właśnie myślenia jest popularny ostatnio facebookowy wpis angielskiego artysty Jamesa Blunta poprzedzony fotografią przypadkowej budowy i podpisany: „ Err to jest mój hotel w Polsce „. Nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie czym kierował się artysta? Owszem można się zgodzić że Polska jest krajem dość biednym ( nie bez powodu! ) nie mamy mega szybkiej i wygodnej kolei, nie wozimy się jaguarami, ani też nie nosimy butów od Chanel… i co z tego?! Mamy za to najpiękniejszą przyrodę, cztery pory roku o których oni mogą tylko pomarzyć, mamy niezwykłą wrażliwość i gościnność, inteligentnych i uzdolnionych w wielu dziedzinach ludzi oraz wspaniałe zdrowe jedzenie.  W ogóle jesteśmy zdrowym narodem, mężczyźni są przystojni i wysocy , kobiety mają ładne buzie i  zgrabne sylwetki. I muszę szczerze przyznać ze licho mnie trafia jak czytam o wizycie dwóch angielek w Polsce próbujących uczyć nas  stylu. Ja chętnie podzieliłabym się z nimi  radami na temat diety.

 Generalnie praca za granicą wiąże się z  wyzwaniem, a szczególnie jeżeli jesteś osobą która otwarcie wyraża swoją opinię. Wiele razy czułam i doświadczyłam prób udowodnienia mi niższości z powodu tego że jestem Polką. W pewnym momencie wręcz nie byłam pewna czy powinnam odważnie mówić skąd jestem. Było to bardzo krótko po tym jak zostałam asystentką klienta w Ikei.  Osiem godzin dziennie poświęcałam na organizowanie dostaw mebli, obsłużyłam około 3500 klientów a co czwarty zadawał mi pytanie jakiej jestem narodowości. Jedni wyrażali pochlebne opinie na temat Polski drudzy wręcz dawali do zrozumienia że jest to  kraj gdzie mieszka się w lepiankach. Pracownicy Ikei wytykali mnie palcami gdy dostałam awans, nie było to do przyjęcia że dziewczyna z polski w ciągu sześciu miesięcy zrobiła więcej niż inni przez 2 lata. Do dziś słyszę za plecami docinki „Jaka gazetę będziesz dziś czytać angielską czy polską? ” nie reaguję i  to właśnie wydaje się być dla nich najbardziej zaskakujące oraz bardzo irytujące.  Dlaczego ona jest taka silna? Dlaczego się nie rozpłacze? Dlaczego wciąż się uśmiecha?  Zwyczajnie dlatego ze jestem z Polski ! Z kraju którego historia pokazuje ciernistą drogę i ogromną odwagę. Myślę że tę odwagę i siłę mamy  zapisaną w genach. Pielęgnujmy ją i pielęgnujmy nasz kraj, bo jest piękny i wart tego aby być z niego dumnym.
 Kiedyś miałam marzenie żeby jeździć czarnym mercedesem, ubierać się w Pradzie i nosić diamenty…dziś nie ma to dla mnie większego znaczenia bo zrozumiałam coś co zdawało się być tak oczywiste, czego od dziecka uczyła mnie mama -nie szata zdobi człowieka a jego wnętrze, blask jest w naszych oczach gdy kochamy i rozumiemy siebie i innych.  Nie ważne jaki masz kolor skóry czy jakim językiem władasz, czy pochodzisz z zamożnej rodziny czy sprzątasz ulice każdego dnia. Wszyscy jesteśmy mieszkańcami tej planety,  każdy z nas ma swoją drogę do przejścia , lekcje które musi zrozumieć,  spełnienie którego chciałby doświadczyć. Otwórzmy się na siebie poeniważ budowanie barier nie ma sensu robiąc to szkodzimy sami sobie.  I mimo że zabrzmi to banalnie pamiętajmy- miłość i pokój :)

środa, 22 czerwca 2011

Nawet intelektualiści (za jakich uważam polaków) powinni sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa!

Dziś postanowiłam napisać trochę na temat stylu imprezowania w Anglii.

Pierwszy raz zetknęłam się z tym idąc na wieczór integracyjny z pracy pt. „Pub golf”. Oczywiście nie miałam wtedy jeszcze pojęcia o systemie więc wchodząc do „Giddy Bridge” uświadomiłam sobie ze jestem jedyną dziwnie wyglądającą osobą w towarzystwie. Ok zawsze musi być ten pierwszy raz. Przyszło mi na myśl pytanie…co znaczy dobrze się bawić? Dla każdego coś innego. Jedni uwielbiają imprezy domowe z górą jedzenia i kieliszkiem wódki na stole, inni wolą piwo chipsy i mecz w telewizji, jeszcze inni lubią bawić się neonowo i głośno, są też Ci typowi knajpiarze przybijający przysłowiowego gwoździa. Nie zapominajmy również o kultowych pabowiczach (do których zaliczyłabym również własną osobę), którzy bujaja się w rytm muzyki pijąc bursztynowy napój i dywagując na temat zycia, miłości i pracy J. Anglia odkryła przede mną jeszcze jeden fantastyczny sposób spędzania weekendowych wieczorów. Wymaga on jednak troszeczkę inwencji twórczej i przede wszystkim odwagi! Pierwszym i najważniejszym zadaniem jest złożenie ekipy. Jeśli jesteś cnotką pijącą herbatę oraz oczekującą intelektualnej rozmowy to proszę Cie zostań w domu. Po drugie należy wybrać temat przewodni, jedne z ciekawszych jakie widziałam po „pub golfie” była „avatar night” zorganizowana przez studentów uniwersytetu w Southampton, była też noc piratów czy chociażby militarna. Różowa noc popularna jest wśród dziewcząt a zwłaszcza w temacie wieczorów panieńskich.

Gdy już wybraliśmy temat należy pomyśleć o kostiumach oraz używając swojej wyobraźni przeszukać szafę swoją , mamy, taty, brata, ciuchlandy i „wszystko po 4 złote” oraz złapać za igle, nitkę i nożyczki. Równorzędnie z przebraniem ustalamy listę miejsc jakie mamy w planie zarazić dobrym humorem, Anglicy średnio w jednym pubie pozostają przez 30 minut, co daje im średnio 6 pub-ów w wieczór. Haha wyobraziłam sobie ekipę 10 wymalowanych na niebiesko z łukami w rekach osób , idących przez Knurów od knajpki do knajpkiJ. Nie śmiejcie się to jest zupełnie normalne w każdy angielskiweekend! Nie ma bójek czy wyzwisk, pełna tolerancja. Dlaczego nie mielibyśmy sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa od czasu do czasu?

Czy aż tak bardzo wstydzimy się wyjść na ulicę kolorowi i z dystansem do siebie?

Czas na zmiany! Nawet intelektualiści (za jakich uważam polaków) powinni sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa! Idąc więc za głosem serca zakładam „ pink wig” i biegnę na wieczór panieński Danielle. Lest get the party started!

czwartek, 16 czerwca 2011

" Pomiędzy ciuchem a ciuchem "

  Szukając różnic i podobieństw pomiędzy polskim i angielskim systemem, już dość dawno przykuło moją uwagę powszechne zjawisko jakim są „ Charity Shops”.   Southampton w którym obecnie mieszkam jest miastem leżącym na południu Anglii znanym najbardziej jako miejsce z którego wypływał Titanic w swój pierwszy i ostatni rejs. Powierzchnia miasta jest dość duża bo ponad 51km2,  w samym centrum naliczyłam około 30 takich sklepów. Z ciekawości przeprowadziłam dziś wywiad z Kate- supervisor w jednym z takich miejsc należącym do Cancer Research UK. Na pytanie jak działają charity shopy odpowiedziała krótko: ” Są do miejsca należące do konkretnych organizacji charytatywnych sprzedających różne rzeczy przyniesione przez ludzi którzy chcą przyczynić się do pomocy innym. Każdy może wziąć udział w przedsięwzięciu jako wolontariusz lub promotor.” Dziedziny pomocy są przeróżne od badań nad rakiem, poprzez pomoc ludziom starszym, dzieciom chorym na raka itd. Ile organizacji tyle sklepów.  Analogicznie do polskich miejsca te to po prostu „ Ciucho-landy” aczkolwiek mające troszkę inne założenie.
 Różnice dostrzegam również w świadomości ,u nas tkwi przekonanie że do „ciucha” chodzą osoby których nie stać na markowe ubrania z kolei w Anglii po prostu wszyscy szukający czegoś ciekawego i nietuzinkowego. Ja na przykład w zeszłym tygodniu za niecałe 5 funtów kupiłam 6 książek w tym dwa grube albumy na temat malarstwa o wartości przynajmniej kilkakrotnie większej niż wystawiona w sklepie. Nasuwa się pytanie. Czym tak na prawdę jest to spowodowane? Czy rzeczywiście Anglicy nie bardzo przywiązują się do rzeczy przez co są bardziej skłonni nimi dzielić? Czy po prostu pieniądze które zarabiają mogą im na to pozwolić? Sądzę że i jedno i drugie. Powiem więcej, obserwując tutejszą młodzież która zdaje się być bardziej otwarta i tolerancyjna a przede wszystkim kreatywna, sklepy te są miejscem w którym za naprawdę małe pieniądze mogą z tej swojej wyobraźni skorzystać i stworzyć odlotowe wdzianko na piątkową „night out”. Ostatecznie nie liczy się metka a raczej styl i bycie sobą  więc zapomnijmy na chwilę o  Louis Vuitton i biegnijmy do „ciucha”. Peace.  

środa, 15 czerwca 2011

“Co za noc”


 To wlasnie dzisiejszej nocy oczy calego swiata skieruja sie w strone naszego uroczego satelity. Jako ze Księżyc i jego symbolika towarzyszy mi już od dawna pozwole sobie napisac kilka slow.  
  W wytepionych niestety religiach pogańskich za czasow w których na swiecie królował matriarchat energia Księżyca występowała jako opiekuńczy pierwiastek żeński tzw. Anima a wraz z nia rodzaj wrażliwości i instynktowna emocjonalna natura. W mitologiach z kolei był on silnie związany z wpływami rewolucyjnego i intuicyjnego Urana oraz Plutona mojego ukochanego władcy transformacji. W obecnych czasach jego symbolika kojarzy mi się bardziej z tym co ukryte, niewyjaśnione a może nawet bardziej z tym co jest  po drugiej stronie maski. Często mowimy o nim „popatrz jak swieci”  to zludzenie jest tak piekne ze z pewnością chcielibyśmy żeby było prawdziwe. Jak  mawiaja punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia, coz … swieta prawda. Czasy się zmienily patriarchalna religia wykluczyla  witalne, potężne i życiodajne energie bogini-matki. Umysł stanął w opozycji do uczuć, instynktu i intuicji, zamiast z nimi współdziałać. Z tej perspektywy księżyc z naszego wewnętrznego dziecka zmienil się w zewnętrznego oszusta. Nie chce być dzisiaj za bardzo polityczna wiec tylko malutka szpile wbije. Już widze oczami wyobrazni powiewajaca nad belwederem flage a na jej granatowo-czarnym tle piekny okrągły srebrny przyjaciel:)

wtorek, 14 czerwca 2011

„Od starożytności do współczesności”


 Siedzac przy popoludniowej kawie i wylegujac sie na sloncu rozmyslalam dzis o konflikcie w Libii:). Pamiętam jak dzis lancz w ikei kiedy to ku zdumieniu wszystkich ukazalo się w telewizji BBC przemowienie dyktatora Gaddafiego.  „To szalony człowiek „  padalo z ust ogladajcych to przedstawienie. Osobiscie  wcale sie nie dziwie ze staruszek zwariowal.  Przez prawie 42 lata rządził niepodzielnie krajem i nagle grupka rebeliantow chce mu zabrac cale jego dorobek. Koles prawdopodobnie jest teraz niezle straumatyzowany i jestem przekonana ze swiecie wierzy w swoje męczeństwo. Będzie umieral za idee, za jaka do dzis dnia nie wiem?! Po prostu jest bezkrytyczny wobec siebie i nikt nie będzie mu mowil ze zle rzadzi gdy on wie ze rzadzi dobrze ;) Żeby było jeszcze zabawniej przeniosl swoje oddzialy i bron do ruin starożytnego miasta Leptis Magna bo mysli ze tam będzie bezpieczny gdyz NATO nie odwazy się zniszczyc tego archaicznego miejsca. No tak tonacy brzytwy się chwyta. W przemowieniu stwierdzil ze wszyscy którzy sa przeciwni jego panowaniu powinni zginac. Ja stwierdzam – patologia. Nie mogę uwierzyc ze przez 42 lata nikt nie zauważył ze czlowiek ten potrzebuje psychotropow. Coz mamy wiec zalazek kolejnej wojny czlowieka z człowiekiem. Rzady się rodzily i upadaly, miasta były wznoszone i niszczone a my przez tyle wiekow nie potrafimy wyciągnąć wnioskow.  Zamiast nauczyc się komunikacji i dyplomacji wolimy rznac w pien narody. Jest nawet gorzej bo Ci którzy uważają się za politykow i dyplomatow nie potrafia rozwiązać konfliktow bez rozlewu krwi, zyja w luksusach i w dupie maja tych biednych przestraszonych ludzi, którym każdego dnia przystawia się pistolet do skroni. Od starożytności do współczesności w kwestii polityki bez zmian

sobota, 11 czerwca 2011

"Jak byc kobieta "


  Najpopularniejszy dziennik w anglii zwariowal dzis na punkcie pani Caitlin Moran felietonistki tegoz oto pisma która wie o polakach jedynie to ze „ ciezko pracuja, lubia  jesc  ogorki kiszone, mieli slaba obrone podczas drugiej wojny swiatowej i jezdza białymi uzywanymi samochodami „ czyli cale g..no. Aha i przeczytałam tez ze na mapie myli Polske z Dania.  Za około tydzień wydaje ona książkę pt. „Jak być kobieta”  slawiaca feminizm. Na okładce the Times Magazine wystepuje z tatuażem na ramieniu w postaci serca przebitego strzala owiniętego wstazka na której widnieje napis „ Jestem feministka”.
Starałam się pominąć dzis ten jakze trudny temat ale jak na złość kilkakrotnie pojawial się przed moimi oczami. Wiec , niech będzie…Na początek wypadaloby przytoczyc definicje feminizmu. Wedlug wikipedii jest to nurt mysli politycznej i ruch społeczny związany z równouprawnieniem i emancypacja kobiet ( ha ha to wogule brzmi jak z Silaczki ). Porusza tematy plci kulturowej i co najbardziej mnie irytuje cyt. „zajmuje się tez problemem kobiecości”. Od kiedy to kobiecość jest problemem? Struktura społeczeństwa i sposób myslenia szufladkowania jest problemem , a nie kobiecość. Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie widze tu typowej ofiary i kata, zyjemy w czasach w których jezeli ktokolwiek czuje się dyskryminowany to tylko na wlasne zyczenie.
 To w świadomości tkwi prawdziwa sila, bądź pewny wlasnej wartości to i inni będą o tym przekonani, szanuj siebie i innych a będą ciebie szanowac.  Zjawisko feminizmu obecnie wyrzadza wiecej szkody niż pożytku, buduje przekonanie ze kobieta nadal czuje się zagrozona , niepewna wlasnej wartości czy pozycji społecznej. Problem nie w tym jak traktuje nas plec przeciwna ale w tym jak my traktujemy siebie. Nie jest sztuka rzucac odpowiedzialność za swoje słabości na inne osoby. Tworzyc ruch społeczny i heja wałkować temat w nieskończoność.  Przemiana powinna zaistniec w każdym z nas , w naszej świadomości bo tylko ona może zmienic nasza rzeczywistość , a akceptacja tego kim jesteśmy pozwoli przełamać wszelkie bariery. Jak być kobieta? Czy równouprawnienie sprawi ze będziemy bardziej kobietami? Czy może chcemy być bardziej meskie bo zazdrościmy im tej kamiennej sily? Być kobieta dla mnie znaczy po prostu być soba, być człowiekiem ze wszystkimi jego wadami i zaletami  a feminizm powinien być opisywany juz tylko w historii ;) Nie potrzebujemy go ! A kysz!

piątek, 10 czerwca 2011

" Europa potrzebuje lidera"

 To jakze blyskotliwe stwierdzenie zobaczylam dzis na pierwszej stronie dziennika " The Times". Ktoz inny jak nie pan Tony Blair stwierdza ze unia europejska powinna wybrac jednego prezydenta. A ja sie pytam po co? Oczywiscie od razu w pierwszej linijce odnajduje odpowiedz :) moze zacytuje " elected president can give UE real power " wtf? Jedyne co mozna stwierdzic to ze politycy nie cofna sie przed niczym zeby tylko zdobyc wiecej wladzy wiecej kontroli. Ok intergracja europejska, spoko nie mam nic przeciwko, otwarte granice , jedna waluta ale z zachowaniem niepodleglosci panstw, z zachowaniem ich prawa do ustroju, do roznorodnosci. Mysle ze europa nie potrzebuje lidera ale Blair na pewno potrzebuje lekarza. Czego unia europejska potrzebuje to raczej integracji sil w celu nakarmienia tysiecy glodujacych ludzi na swiecie. Oni nie musza glodowac, umierac z braku lekarstw od ktorych uginaja sie polki w sklepach! Jest rok 2011 jestesmy juz tak zaawansowana cywilizacja ze latamy w kosmos ale wlasnego podworka nam sie nie chce posprzatac....

Powitanie

 Witam serdecznie wszystkich milosnikow mnie i mojego bloga:) Bede na nim zamieszczac nie tylko swoje artystyczne wyskoki ale rowniez komentarzo-wywody na temat otaczajacej  rzeczywistosci. 
 "Os Swiata " to blog o poszukiwaniach zarówno duchowych, egzystencjalnych, jak i przyziemnych. Bede na nim niszczyć stare wzorce i blokady , przelamywac je zadajac pytania i poszukujac odpowiedzi.
  Zachecam do komentowania bo im wiecej punktow widzenia tym lepiej!